Kleiburg – NL Architects –

Wstęp

Na południowo-wschodnich obrzeżach Amsterdamu, w dzielnicy Bijlmermeer, stoi budynek, który jeszcze kilkanaście lat temu był uważany za symbol porażki modernistycznego planowania urbanistycznego. Kleiburg – jeden z ostatnich bloków ocalałych z wielkiego projektu powojennego osiedla – przez lata popadał w ruinę. Z jednej strony przytłaczał skalą i powtarzalnością, z drugiej – był pozbawiony wyraźnej tożsamości. Korytarze ciągnęły się jak tunele w wagonach metra, przestrzenie wspólne były zapomniane, a mieszkańcy – coraz mniej liczni – nie mieli wpływu na jakość miejsca, które zamieszkiwali. Władze miasta uznały go za stracony. Planowano wyburzenie, jak w przypadku wielu innych segmentów Bijlmermeer. Zamiast tego wydarzyło się coś, co diametralnie zmieniło bieg tej historii – nie tylko dla Kleiburga, ale być może dla całej debaty o tym, czym może być rewitalizacja prefabrykowanej architektury.

Zamiast wymazania, zaproponowano aktualizację. Zamiast zastępowania nowym – uelastycznienie istniejącego. Zamiast centralnie narzuconej modernizacji – zaproszenie użytkowników do współtworzenia. W 2011 roku konsorcjum deFlat, w którego skład weszła m.in. pracownia NL Architects, przedstawiło wizję, która na pierwszy rzut oka wydawała się ryzykowna: przywrócić do życia cały blok przez jego częściowe odnowienie i wprowadzenie tanich mieszkań do samodzielnego wykończenia. W efekcie powstał projekt, który nie tylko odmienił los konkretnego budynku, ale stał się modelem myślenia o prefabrykacji jako narzędziu naprawy, a nie tylko ekspresowej produkcji.

Dziś Kleiburg, nagrodzony europejską Nagrodą Miesa van der Rohe w 2017 roku, uchodzi za przykład rewitalizacji, która nie estetyzuje przeszłości, ale z nią pracuje. To architektura, która nie udaje nowości, lecz świadomie kontynuuje linię historii – dodając do niej nowe warstwy znaczeń. Przypadek ten stawia też pytania aktualne w wielu innych kontekstach: jak postępować z blokami z wielkiej płyty, które – choć konstrukcyjnie trwałe – wymagają transformacji? Jak mówić o nowoczesności bez wymazywania dawnych idei? I wreszcie: czym może być prefabrykacja dziś – w świecie, który potrzebuje zarówno szybkości działania, jak i odpowiedzialności wobec istniejącej tkanki?

W tym artykule przyglądam się Kleiburgowi jako konkretnej odpowiedzi na te pytania. Analizuję jego historię, decyzje projektowe, rolę prefabrykacji w rewitalizacji oraz społeczne konsekwencje przyjętej strategii. To nie tylko opowieść o jednym budynku, lecz punkt wyjścia do refleksji o tym, jak możemy myśleć o rewitalizacji prefabrykacji – również w kontekście polskim, gdzie temat „modernizacji bloków” najczęściej sprowadza się do styropianu i kolorowego tynku.

Kontekst historyczny i urbanistyczny

Bijlmermeer, dzielnica powstała na południowo-wschodnich obrzeżach Amsterdamu, była jednym z najambitniejszych urbanistycznych przedsięwzięć powojennej Europy. Jej początki sięgają lat sześćdziesiątych, kiedy modernistyczne idee Le Corbusiera – miasto w parkowej zieleni, oddzielenie ruchu pieszego od kołowego, życie w dużych, racjonalnie zaplanowanych jednostkach mieszkaniowych – wciąż miały ogromny wpływ na politykę mieszkaniową wielu miast. Holendrzy, znani z precyzji planowania, chcieli stworzyć modelowe osiedle, które miało być odpowiedzią na gwałtowny wzrost liczby ludności i brak dostępnych mieszkań w powojennej stolicy.

Bijlmermeer zaprojektowano jako mozaikę ogromnych bloków ułożonych w kształt plastra miodu. Każdy z budynków wzniesiono na pilotis, a przestrzeń podniesioną ponad poziom gruntu przeznaczono na parkingi i ciągi piesze. Drogi samochodowe poprowadzono oddzielnie, a piesi mieli poruszać się w pełni niezależnym systemem galeryjnych korytarzy i ścieżek, co miało zapewniać bezpieczeństwo i komfort. Ogromne połacie zieleni między budynkami w założeniu miały pełnić rolę wspólnego parku – miejskiego ogrodu dostępnego dla wszystkich. Idea brzmiała utopijnie i pociągająco: życie w czystym, zorganizowanym i nowoczesnym środowisku, gdzie funkcjonalność idzie w parze z harmonią.

Rzeczywistość okazała się jednak bardziej skomplikowana. Skala budynków, ich powtarzalność i brak wyraźnych punktów odniesienia sprawiły, że mieszkańcy czuli się zagubieni i odizolowani. Ogromne korytarze i galerie, które miały ułatwiać kontakty sąsiedzkie, w praktyce często zamieniały się w przestrzenie anonimowe, nierzadko opustoszałe, podatne na dewastację. Dodatkowo problemy gospodarcze i społeczne lat 70. i 80. uderzyły szczególnie mocno w Bijlmermeer – dzielnica zaczęła być postrzegana jako miejsce marginalizowane, zdominowane przez migrację i rosnące problemy socjalne.

Kleiburg, jeden z największych bloków osiedla, był budynkiem o imponujących rozmiarach – długa, niekończąca się linia mieszkań zorganizowanych wzdłuż galerii. Konstrukcyjnie solidny, ale przestrzennie monotonny, z czasem zaczął tracić mieszkańców. W miarę jak kolejne segmenty Bijlmermeer wyburzano, Kleiburg stawał się samotnym świadkiem modernistycznych ambicji. Władze miejskie rozważały jego rozbiórkę – decyzję, która wydawała się naturalną konsekwencją wcześniejszych działań w dzielnicy. Był rok 2011, a budynek w dużej mierze stał pusty, nieprzystosowany do współczesnych standardów energetycznych i technicznych, bez wyraźnej perspektywy na przyszłość.

To właśnie w tym momencie pojawiła się propozycja radykalnie odmiennego podejścia. Zamiast likwidować – zachować. Zamiast wyburzać – zmodernizować. Kontekst urbanistyczny Bijlmermeer, z całą jego historią utopijnych marzeń i bolesnych rozczarowań, sprawił, że Kleiburg stał się idealnym laboratorium do przetestowania nowej formy myślenia o rewitalizacji prefabrykowanej architektury. Decyzja o jego ocaleniu nie była więc jedynie gestem praktycznym, ale także symbolicznym – próbą zmierzenia się z dziedzictwem modernizmu bez uciekania w prostą negację.

Interwencja: architektura jako strategia ocalenia

Kiedy władze Amsterdamu ogłosiły zamiar wyburzenia Kleiburga, wydawało się, że los tego giganta z wielkiej płyty jest przesądzony. Budynek był zrujnowany technicznie, pełen pustostanów i obciążony negatywnym wizerunkiem. Zamiast jednak poddać się logice tabula rasa, konsorcjum deFlat – z udziałem pracowni NL Architects i XVW Architectuur – zaproponowało eksperyment, który odwracał dotychczasowe myślenie o rewitalizacji. Nie chodziło o to, by na siłę dostosować blok do estetycznych standardów współczesności, ani by narzucić mieszkańcom zunifikowane rozwiązania. Kluczowym założeniem było zachowanie istniejącej struktury i otwarcie jej na różnorodność.

Architekci zaproponowali więc strategię, którą można określić jako minimum ingerencji, maksimum efektu. Skupili się na odnowieniu i unowocześnieniu tego, co stanowiło wspólną infrastrukturę: wymieniono instalacje, windy, usprawniono systemy komunikacji, odnowiono klatki schodowe i poprawiono standard energetyczny budynku. Wprowadzono także nowe elementy prefabrykowane – galerie i balkony, które radykalnie zmieniły relacje mieszkań z przestrzenią zewnętrzną. Sam budynek pozostał w swej istocie nienaruszony, ale otrzymał zestaw uzupełnień, które przywróciły mu funkcjonalność i nadały współczesny charakter.

Najbardziej rewolucyjną decyzją była jednak inna: mieszkania sprzedawano w stanie surowym, w cenie dostępnej dla szerokiej grupy odbiorców, z założeniem, że każdy lokator sam zdecyduje, jak wykończy swoje wnętrze. Ten model nazwano Klusflat, czyli „blokiem do zmajsterkowania”. Zamiast gotowych apartamentów, oferowano ramę – podstawową strukturę, którą można było indywidualnie uzupełnić. Tym samym Kleiburg stał się rodzajem architektonicznego open-source’u, w którym rola architekta polegała na stworzeniu warunków, a nie na zdefiniowaniu każdego detalu.

Ta decyzja miała ogromne konsekwencje. Po pierwsze, umożliwiła nabycie mieszkania osobom, które normalnie nie miałyby szans na własny lokal w Amsterdamie, gdzie ceny nieruchomości są jednymi z najwyższych w Europie. Po drugie, wprowadziła do budynku naturalną różnorodność – każde mieszkanie, aranżowane według potrzeb i możliwości finansowych właścicieli, stawało się inne. Zamiast anonimowej monotonii wielkiej płyty, otrzymano wielogłosową mozaikę indywidualnych rozwiązań. Po trzecie, mieszkańcy – angażując się w wykańczanie swoich lokali – budowali głębszą więź z miejscem, współtworzyli je i przejmowali za nie odpowiedzialność.

Interwencja NL Architects i ich partnerów była zatem czymś więcej niż modernizacją. Była gestem redefinicji roli architektury. Zamiast projektować skończony produkt, zaproponowano proces. Zamiast zamykać przyszłych lokatorów w ramach zunifikowanej estetyki, zaproponowano elastyczność i swobodę. To odwrócenie logiki tradycyjnej rewitalizacji – od kontroli ku otwartości, od uniformizacji ku różnorodności – sprawiło, że Kleiburg stał się nie tylko miejscem do życia, ale także manifestem nowego podejścia do modernizacji prefabrykowanych osiedli.

Efekty społeczne i ekonomiczne

Najbardziej niezwykłym rezultatem modernizacji Kleiburga nie była sama poprawa jego parametrów technicznych czy wizualnych, lecz zmiana społecznego znaczenia budynku. Blok, który przez lata funkcjonował jako symbol porażki modernizmu, w krótkim czasie stał się przestrzenią oddolnej regeneracji, miejscem, które zaczęto utożsamiać z nowymi szansami zamiast z problemami. Ten efekt był możliwy dzięki połączeniu strategii architektonicznej z mechanizmem ekonomicznym, który otworzył budynek na zupełnie nowych użytkowników.

Decyzja, by sprzedawać mieszkania w stanie surowym, miała kluczowe konsekwencje. Po pierwsze, znacznie obniżyła cenę zakupu – koszt metra kwadratowego był o wiele niższy niż na wolnym rynku Amsterdamu. To sprawiło, że własne mieszkanie stało się dostępne dla osób, które w innych warunkach musiałyby zadowolić się wynajmem na obrzeżach miasta. Kleiburg przyciągnął zarówno młode rodziny, jak i artystów czy imigrantów, którzy szukali przystępnych cenowo lokali i byli gotowi włożyć własną pracę w ich urządzenie. W ten sposób zamiast jednorodnej grupy lokatorów pojawiła się mozaika społeczna – różnorodna, ale spójna dzięki wspólnemu doświadczeniu „majsterkowania”.

Po drugie, ten model aktywizował mieszkańców. Kupując mieszkanie, które wymagało wykończenia, lokatorzy stawali się nie tylko właścicielami, lecz także współtwórcami swojego otoczenia. Każdy musiał podjąć decyzje dotyczące aranżacji, układu pomieszczeń, użytych materiałów. Oznaczało to, że każda jednostka mieszkaniowa stawała się niepowtarzalna. Anonimowa powtarzalność wielkiej płyty została przełamana tysiącem indywidualnych decyzji projektowych, które razem stworzyły nową, zróżnicowaną tożsamość budynku. Co ważne, różnorodność ta nie była narzucona z góry, ale wynikała z osobistych wyborów mieszkańców, co zwiększało ich poczucie identyfikacji z miejscem.

Ekonomicznie projekt pokazał, że rewitalizacja nie musi być ciężarem finansowym dla miasta czy dewelopera. Inwestycja w infrastrukturę wspólną i prefabrykowane elementy uzupełniające była relatywnie niewielka w porównaniu z kosztem budowy nowych mieszkań. Kluczową rolę odegrał fakt, że ciężar wykończenia przeniesiono na mieszkańców – ale w zamian otrzymali oni prawo do realnego kształtowania własnej przestrzeni. To z kolei wpłynęło na stabilizację społeczności: zamiast tymczasowych lokatorów wprowadzili się ludzie, którzy mieli osobisty i finansowy interes w tym, by zostać na dłużej.

Nie można też pominąć szerszego wymiaru symbolicznego. Kleiburg, skazany na rozbiórkę, stał się budynkiem nagrodzonym najważniejszą europejską nagrodą architektoniczną. Ten fakt odbił się szerokim echem w debacie publicznej – pokazał, że nawet najbardziej zdegradowane przykłady modernistycznej prefabrykacji mają potencjał, jeśli spojrzy się na nie w inny sposób. To nie tylko oszczędność ekonomiczna, ale też lekcja odpowiedzialności: zachowanie istniejących zasobów, ograniczenie śladu węglowego, wykorzystanie energii i materiałów, które już zostały zainwestowane w budynek.

W efekcie Kleiburg stał się czymś więcej niż mieszkaniem dla 500 rodzin. To przykład, że rewitalizacja prefabrykacji może tworzyć nowe modele wspólnoty, obniżać koszty życia i jednocześnie redefiniować rolę architektury. Z blokowiska, które miało zniknąć, powstało laboratorium nowoczesnego mieszkalnictwa – demokratycznego, zróżnicowanego i odpowiedzialnego ekonomicznie.

Podsumowanie

Historia Kleiburga jest opowieścią o przemianie, która dokonała się nie tyle w murach budynku, ile w sposobie myślenia o architekturze. Blok, który miał być wyburzony, zamiast zniknąć, został zaktualizowany. Nie poprzez estetyzujące gesty ani spektakularne nadbudowy, lecz przez logiczną i konsekwentną modernizację infrastruktury, uzupełnienie o prefabrykowane elementy i otwarcie na twórczość mieszkańców. Kleiburg pokazał, że prefabrykacja może mieć zupełnie inne oblicze niż to, które znamy z powojennej historii. Nie musi być narzędziem masowej, odgórnej produkcji. Może stać się technologią naprawy, precyzyjnej interwencji i społecznej emancypacji.

Ten projekt uczy, że w rewitalizacji nie chodzi o wymazywanie przeszłości, ale o świadome wpisywanie się w jej ciągłość. Konstrukcje z wielkiej płyty mają swoje ograniczenia, ale też ogromny potencjał. Są trwałe, odporne i możliwe do adaptacji – pod warunkiem, że zamiast je kamuflować, potraktujemy je jako ramę dla nowych możliwości. Prefabrykacja w Kleiburgu stała się narzędziem odzyskania jakości życia i dostępności mieszkaniowej, a jednocześnie środkiem ograniczenia kosztów i emisji, które wiązałyby się z wyburzeniem i budową od zera.

Na tym tle pytanie o polski kontekst staje się wyjątkowo istotne. W wielu miastach, także w moich rodzinnych Tychach, modernizacja bloków sprowadza się wciąż do ocieplenia styropianem i nałożenia kolorowego tynku. To działanie szybkie i tanie, ale powierzchowne. Nie zmienia jakości życia mieszkańców, nie wprowadza nowych funkcji ani możliwości, nie daje przestrzeni do współtworzenia. Maskuje problem zamiast go rozwiązywać. Tymczasem przykład Kleiburga dowodzi, że prefabrykacja może być wykorzystana zupełnie inaczej – jako technologia aktualizacji, która nie tylko poprawia parametry energetyczne, lecz także buduje nowe relacje społeczne i ekonomiczne.

Czy o to właśnie chodzi w modernizacji naszych osiedli? Czy naprawdę wystarczy zamalować przeszłość pastelowym tynkiem, by mówić o rewitalizacji? A może potrzebujemy odwagi, by zobaczyć w wielkiej płycie nie balast, lecz potencjał? Kleiburg pokazuje, że taka zmiana perspektywy jest możliwa – i że architektura prefabrykowana, zamiast kojarzyć się z kryzysem, może stać się narzędziem jego przezwyciężania.

Za projekt odpowiadają

  • Nazwa projektu: DeFlat Kleiburg, Amsterdam, Niderlandy
  • Biura architektoniczne: NL Architects i XVW architectuur, Amsterdam
  • Autorzy: Pieter Bannenberg (NL); Walter van Dijk (NL); Kamiel Klaasse (NL); Xander, Vermeulen Windsant (NL)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *